Zasiadając wygodnie do łózka z kubkiem mojej ulubionej gorącej czekolady i ostatnimi już pewnie w tym roku świeżymi malinami, postanowiłam podzielić się z Wami spostrzeżeniami i zdjęciami z kolejnego bardzo dużego pleneru "Analogowy Wrocław 6". Tym razem pod dźwięczną nazwą "Latawce, dmuchawce, Paw".
Jak było? No doskonale..To był mój drugi plener u Asi i Filipa. Maj był dziewiczy i już wtedy wiedziałam, że będą to jedyne tak duże plenery, na które chętnie będę jeździła.
Tym razem było jeszcze lepiej, ekipa na wpół ta sama, ludzi, których polubiłam z marszu, nawet  kobiety! Ale było też sporo ludzi kompletnie mi obcych, ciekawych twórców, zdolnych wizażystek, fryzjerów. Organizatorzy jak zwykle zadbali o wszystko, łącznie z pogodą. No bo przecież mieliśmy końcówkę września, a do kraju zawitała prawdziwa, kapryśna jesień. Temperatura diametralnie spadła, a deszcz nie był zachęcający..I jak ręką odjął w dzień wyjazdu na plener zaświeciło piękne słonko, a temperatura(przynajmniej dla mnie) była idealna na hasanie na golasa.
Nie zniechęciła mnie nawet chwilowa niedyspozycja w postaci wszystkich plag chorobowych jakie w jednym momencie mogły na mnie spaść. Postanowiłam nawet podejść twórczo do tego spotkania i wrócić na moment, do czasów, kiedy świeże kwiaty i materiał florystyczny, były dla mnie naturalnym środowiskiem pracy. Fakt, wszystko na miejscu zweryfikowało plenerowe życie, ilość procentów, godziny przesiedziane w nocy czy poszukiwanie "szczęścia" w odległych zakamarkach Młyna, sprawiło, że na kreowanie moich artystycznych wizji było już..albo za późno albo za chwiejnie..
Ale, ale..coś tam zrobiłam, poniekąd wyżywając się w innej materii niż tylko moja specyficzna golizna.
Te duże plenery mają to do siebie, że trwają bardzo długo. Przyjazd w czwartek, powrót w niedzielę. Sobota jest już dla mnie dniem kulminacyjnym. Zaczynam przypominać potwora. No ok, może nie potwora, ale zwykłą rzucającą gromami sukę. Zmęczenie i frustracja ludźmi maluje na mojej twarzy coś, co z powodzeniem można by było wykorzystywać w dręczeniu najgorszych oprawców. Z natury nie stosuję zbędnej kokieterii by być miłą. Zwyczajnie jeśli coś mi nie gra, widać to w każdej części mojego ciała. Tęskniłam zatem już w ten 3 dzień za domem, spokojem i moim azylem.
Nadmiar emocji, nowe twarze, dziwne rozmowy choćby o masturbacji -to wszystko jest świetne, ale do czasu.
Ponad 60 osób to niezłe wyzwanie. Ogarnąć taka zgraję, nawet w kilka dni wydaje się dla mnie nierealne. Na szczęście posiadłam znakomitą zdolność wybierania sobie ludzi, co nie było zaskoczeniem i tym razem. Kilka interesujących rozmów, wymiany poglądów, nocny spacer z kimś kogo trudno zdiagnozować i ktoś kto jak zwykle łagodził moje obyczaje. To wszystko było i tym razem. Kapitalne zjawisko socjologiczne.
Bywa tak, że niemal się spalam. Moje emocje jakby same gadały, wychodzą przed szereg. Jestem w stanie płakać i równocześnie marzyć o porządnym rznięciu. Nosi mnie, jestem szczęśliwa i wkurwiona równocześnie. Lubie obserwować ten syndrom u siebie i właśnie takie wydarzenia dają mi do tego absolutne pole.
Gromadząc "moich" chłopaków w pokoju nie wyobrażałam sobie tej edycji bez moich kumpli z Krakowa. Jestem z nimi bardzo blisko i to dla mnie oczywiste, że co jakiś czas nasze drogi gdzieś się krzyżują. To zabawne, że kompletnie nie przeszkadza im moja dominująca pozycja i zanim oni zdążą się zorientować, że coś się szykuje, ja już ogarniam wszystko za nich:)
Myślę, że to nawet im pasuje. Wszyscy są zadowoleni.
Znam ich wiele lat, ale jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, bardzo rzadko ze sobą pracujemy. Ze Sławkiem tak naprawdę okazję miałam tylko wiele lat temu, kiedy to przyjechał do mnie jako klient, chyba na pierwszą Fotoszopę-plenery, które wtedy organizowałam.
Ogromny progres i ukształtowanie jako fotografa, robiły już na mnie wrażenie dawno temu. Nie jest to bowiem takie oczywiste. Widzę czasem co robią fotografowie, którzy pracowali ze mną 6-7 lat temu. Dalej ten sam szit. Fantastycznie jest zatem oglądać, a potem i uczestniczyć w rozwoju.
Sławek jest szalenie inteligentnym i uroczym kolesiem, który doskonale zdaje sobie sprawę z moich predyspozycji i klimatu, jaki wprowadzam na sesji. To ktoś z gatunku "Ja nie dam rady?". No i dał, chciał pokazać mnie zupełnie inaczej. Przygotowałam oprawę, stylizacje, a on miał za zadanie wprowadzić mnie w kompletnie obcy mi klimat. Hasło "Klaudia! Bardziej romantycznie" padło ze 2 razy, obrugał mnie nawet za zbyt inwazyjne zdzieranie sukienki z okolic biustu..
Bez cycków! -Krzyczał.
Ale wiedział, że musi też pozwolić mi być całkowicie sobą.
No i kiedy padło hasło- "No dobra, to teraz jedziesz, po Twojemu", dało mi to zielone światło i dopełniło pewnego rodzaju historię.
Jestem bardzo zadowolona z tych zdjęć, bo choć może nie są w moich ukochanych brudnych szarościach i czerniach i nie epatują moją erotyka, to jest w nich pewien rodzaj dojrzałości i spokoju..
Może tego mi właśnie było trzeba.


Fotografował:
https://www.maxmodels.pl/fotograf-shapiro.html










Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga