Nigdy nie byłam przesadnie zwierzolubna. Owszem, wykazywałam empatie w stosunku do zwierząt, ale nie wychowywałam się z nimi, nie były gdzieś blisko mnie, a jeśli już, to zupełnie wsiowe, te podwórkowe psiurki..Od zawsze nie znosiłam kotów. Po latach doszłam do wniosku, ze być może dlatego, iż przypominają mnie. Mają wyjebane, żyją wedle własnych zasad, nie mają swojego pana. Na domiar wszystkiego one zawsze są względem mnie bardzo przyjazne.
Inna sytuacja zawsze miała się z psami. Wzbudzały mój szacunek, respekt. Nieco strach.
Kiedy jakieś niecałe 5 lat temu mój ówczesny narzeczony(numer 3) przyjechał do domu z mała, jasną i przestraszoną kulką byłam wściekła. Oto w moim domu pojawił się szczeniak. Mój pierwszy w życiu pies, na domiar złego rasy, której kompletnie nie znałam. Kilka dni wcześniej pokazał mi kilka zdjęć w necie, wymienił nazwę rasy i oznajmił, że marzy o takim psie. Google po wpisaniu frazy Cane Corso pełne jest olbrzymich psów, z ciętymi uszami przypominające diabły. Pamiętam, że to było moje pierwsze skojarzenie.
Przecież ona mnie w nocy wpierdoli! Nic, że ledwo odstawała od ziemi, że sama była pełna strachu, a w oczach miała ogrom miłości do człowieka. Pierwsze dwa tygodnie były bardzo trudne. Nie chciałam jej dotykać, właściwie się bałam. Mijałyśmy się, choć byłam z nią w domu w większej części dnia sama. Plątała mi się pod nogami, zasypiała na piersiach, a ja powoli się zakochiwałam.
Internet nadal nie był dla mnie łaskawy w informacje na temat rasy, ale postanowiłam bardzo szczegółowo zagłębić się w historię Cane Corso, poznać ich mocne strony, dowiedzieć się jakie pierwotnie było ich przeznaczenie. No i wpadłam. Fascynacja jaka ogarnęła mnie po wymianie zdań z hodowcami, właścicielami i ludźmi, którzy o rasie  mogli powiedzieć cokolwiek, uświadomiła mi, że ten pies, ta rasa, stanie się miłością mojego życia.
Korba, nie bez znaczenia zresztą wybrałam jej takie imię, stała się moim przyjacielem. Przytomnie, mając takiego psa w domu i dzieci mojego partnera, podeszłam do sprawy. Owszem, postawił mnie przed faktem dokonanym. Miałam 2 wyjścia- obrazić się, jebnąć fochem i kazać mu samemu zajmować się "kundlem", albo zrobić wszystko, by ten wspaniały pies był u nas szczęśliwy.
Wybrałam to drugie. Zaczęłam z psem pracować, ale przede wszystkim tworzyć więź, a jak się okazało cc są stworzone do relacji z człowiekiem, kompletnie na niego nastawione.
Korba wyrosła na fantastycznego psa. Silnego, terytorialnego, a zarazem bardzo łagodnego, dla którego rodzina jest najważniejsza. Byłam jej człowiekiem, a ona była moim psem.
Nie jestem zwolennikiem uczłowieczania psów, mówienia o sobie jako o matce, a o psie jako o dziecku. Tej abstrakcji nie rozumiem, ale oczywiście nie przeszkadza mi to, kiedy widzę jak ktoś "spuszcza" się przytulając swoje dzieciątko.
Niestety życie pisze własne scenariusze, a moje już w ogóle. Kiedy ludzie się rozstają mając coś więcej niż oni sami, cierpią wszyscy. 
Wyprowadzka z domu i powrót do singielskiego życia niósł za sobą ogrom konsekwencji. Złamałam sobie serce, ale w tym przypadku trzeba było wybrać mniejsze zło.
Zostawiałam wszakże psa w dobrych, kochających rękach, w domu, który znała, w którym warunki były na miarę jej szczęśliwego życia. Nie życzę nikomu takiego rozstania. Nie przywiązuje się do ludzi, owszem, mam na tyle mało skamieniałe serce, że odczuwam coś na kształt cierpienia i tęsknoty...ale...to nieporównywalne uczucie, jakie towarzyszyło mi po opuszczeniu Korby. Wyszłam z domu nie pożegnawszy się z nią, właściwie nie była świadoma, że już nie wrócę. Nigdy później tez jej nie odwiedziłam, żeby nie mieszać jej w głowie, po tym jak przez 3 tygodnie odmawiała jedzenia tęskniąc.
Pisząc ten tekst czuje na sobie mokry nochal błękitnej kulki..
Minęły ponad 2 lata. Wiedziałam, że kiedyś to nastąpi. Odzyskałam równowagę, znalazłam odpowiednie warunki. Mogłam z czystą odpowiedzialnością stać się znów posiadaczką corsiaka.
Tym razem w sposób przemyślany i bardzo konsekwentny.
Nie mówię, że tamten wybór był zły. Ale gdyby nie trafiło na mnie, a niestety takich przypadków widzę w necie codziennie multum, taki psiak mógłby zwyczajnie trafić w ręce, które z czasem poddałyby się. Bo przecież mała, słodka kulka rośnie. Staje się 40-50kg psem i trzeba umieć nad nią zapanować.
Kluskę wybrałam sobie bardzo przemyślanie. Hodowca na medal, znany i obserwowany od lat.
Właściwie na mnie czekała. Kiedy byłam już gotowa i zapytałam Sylwię o błękitna suczkę, okazało się, że właśnie urodził się miot i błękitna dziewczynka czeka na swoich ludzi.
Jest idealna. Trudna, uparta, harda i szalenie mądra. Jest moja. To bardzo ważne, żeby wybrać dobrego i doświadczonego hodowcę, który odwala kupę roboty tuż po narodzinach miotu. To niebywały gwarant na zrównoważonego psa.
Bardzo dużo miłości przelałam na nią ze wspomnień po Korbie. To dobrze i źle. Zapełniła pustkę. Ale jest absolutnie inna. Codziennie uczymy się wzajemnie nowych rzeczy. Jest ze mną niecały miesiąc. Kompletnie nastawiona na mnie, karna, bardzo ufna i oddana.
Wkurza mnie, sika na złość, płacze z tęsknoty nawet wtedy kiedy idę brać prysznic. Ale zaraz potem przychodzi, kładzie głowę na moim ramieniu i patrzy na mnie tak, jak nie zdoła nigdy żaden facet.
Klucha będzie psem objazdowym. Zupełnie innym niż Korba. Zresztą lubi podróżować.
Kilka dni temu wróciłyśmy z Krakowa. Miałam tam kilkudniową sesje. Zaliczyłyśmy też miasto. Jako, że smycz jest jeszcze be, bo w domu ma warunki takie, że biega luzem, to i miasto musiałyśmy jakoś przeżyć. To małe, niespełna 4 miesięczne gówno łaziło po krakowskim mieście przy nodze, zachwycając każdego przechodnia. Byłam dumna. Wypracowałam relację, która pozwala mi psa odwołać i wykazywać symptomy alfa w stadzie, dzięki czemu trzyma się blisko, mimo wielu ciekawych, nowych wrażeń dookoła.
Sesje, które miałam zaplanowane w Krakowie sprawiły, że mój psiur oczywiście się nieco nudził.
Zatem zaczepiała fotografów próbując zwrócić na siebie uwagę, bo już wie, że na mnie to nie działa.
Ostatnia sesja miała miejsce z Karolem. Fotografem, którego znałam jakiś czas już wirtualnie i choć jego dorobek nie był jakiś bardzo imponujący, to intuicyjnie czułam,  że będą z niego ludzie..
Karol okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem, o wyglądzie chłopca, za którego na ulicy nie dałabym 5 zł :)
I choć jak sam stwierdził, był w stresie, współpraca przebiegała bardzo sprawnie i zdecydowanie. Stawialiśmy na jakość nie na ilość. Karol jest jednym z tych facetów, którzy na szczęście nie komentują i nie jarają się moim biustem czy tam czymkolwiek innym, co zdecydowanie ułatwia pozowanie. Skromny, nie narzucający się facet, z okiem wartym przycupnięcia.
Może nie są to do końca moje kadry -brudne, erotyczne i ekspansywne. Ale są spójne, a przede wszystkim, z zupełnego przypadku są pierwszymi kadrami z moją Kluską ;) Będą już na zawsze moim cudownym wspomnieniem.


Fotografował:
Karol Pietrzela
https://www.maxmodels.pl/fotograf-itisnotme.html

Wrzuta muzyczna:
https://www.youtube.com/watch?v=wrrabeo98UQ&list=RDMM8eydIBipTO8&index=27

Hodowla Kluski:
Cane d'Oro





















Komentarze

  1. Tak miło zobaczyć i przeczytać pierwszy tegoroczny wpis! Super psiak! A koty też potrafią się mocno przywiązać do swojego właściciela.... :-))

    OdpowiedzUsuń
  2. Sorry! Żebym jeszcze miał wprawę jak się to obsługuje, żeby nie być Uknown! Pozdrawiam - Piotr.

    OdpowiedzUsuń
  3. Klaudia, Klaudia nie wiem jak tu trafiłem, ale ten przypadek bardzo mi się podoba i przywołał super wspomnienia ;) Uroda jak zawsze i od zawsze. Przejrzałem Twojego bloga i jestem pod mega wrażeniem (zresztą kiedy nie byłem ...?). Może jakieś wspólne zdjęcia, jak na "łodzi podwodnej" w Porcie Czerniakowskim swego czasu :P

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga